29 sierpnia 2015

O rzut beretem: Góra Żar



Są takie miejsca, które tak wrastają w nasz krajobraz i otoczenie, że niemal zupełnie przestajemy w nich dostrzegać ich wyjątkowość... Przy okazji krótkiej wycieczki chciałabym Wam pokazać ciekawe miejsce, jakim jest góra Żar.

Góra Żar znajduje się w Beskidzie Małym, ma wysokość 761 m n.p.m., na jej szczycie znajduje się zbiornik wodny jedynej w Polsce elektrowni szczytowo-pompowej. Na górę można wjechać kolejką (wersja dla wygodnych) lub wzdłuż trasy kolejki wejść na szczyt o własnych siłach (tak jak my tym razem). Na szczycie można rozłożyć się wygodnie na kocyku, a maluchom zafundować przejażdżkę torem saneczkowym. Jeśli dopisze nam szczęście, obejrzymy starty na paralotniach lub samoloty wyciągające szybowce (u podnóża góry znajduje się szkoła szybowcowa). Obok zbiornika biegnie szlak na Kiczerę (i dalej na Leskowiec), gdzie można nawet rozpalić sobie ognisko i upiec kiełbaski.

Wypad był całkowicie spontaniczny - godzina 15-ta, a ja wypaliłam, żeby zrobić dzieciakom test sprawdzający,  czy nadają się na wycieczki w góry. Tyle nasłuchały się naszych opowieści z Tatr, że nakręciły się mocno na górskie eskapady. Ja jednak nie należę do tych szaleńców, którzy takie maluchy jak moje (6 i 4 lata) targają w wysokie góry. Zamysł był taki, że jeśli wejdą na Żar, a potem jeszcze Kiczerę, zastanowimy się nad tym, czy zabrać je... nad Morskie Oko ;-) Bez stękania i narzekania się nie obyło, jak zaczęły za bardzo marudzić wymyśliłam, żeby szukały oznaczeń szlaków i miały dzięki temu większą frajdę. I dały radę. Teraz mogą się chwalić babciom, że zdobyły pierwsze w swoim życiu górskie szczyty :-)





















25 sierpnia 2015

Mój pierwszy łapacz snów

Ten rok obfituje w rzeczy, które robię po raz pierwszy... ;-) To chyba dobrze, znaczy że jakoś się rozwijam...? Nie będę ciągnąć tego wątku, bo w czasie około-urodzinowym nastrajam się na niepotrzebne podsumowania, rozważania i w ogóle nastrój pada... Stop! Uchwycę się przyjemniejszych kwestii - przy okazji dziękuję za życzenia pod poprzednim postem :-)

Tym razem zabrałam się za zrobienie łapacza snów. Co mnie do tego pchnęło? Raz - nie miałam szczęścia w konkursach i nie wygrałam takiego. Dwa - za parę groszy kupiłam w SH piękną serwetkę, idealną na łapacz... sęk w tym, że kiedy zgromadziłam potrzebne tasiemki, koraliki, etc. okazało się, że serwetka jest za duża... I tak powstał łapacz pleciony ;-) W zamierzeniu miał być delikatny, romantyczny, biało-szary, w sam raz do mojej sypialni. Ach, co to była za przyjemna praca! Łapacz załapał się na sesję w plenerze - patrzcie, jesień już na progu!

Według indiańskich wierzeń, łapacze snów miały być wieszane nad łóżkiem. Sny nawiedzające śpiących musiały przejść przez amulet, który przepuszczał jedynie dobre sny, a koszmary miały łapać się w sieć i ginąć wraz z pierwszymi promieniami słońca. Ja uwielbiam śnić i śnię każdej nocy, podobno ma to związek z bujną wyobraźnią. Podobnie mój 6-letni synuś, któremu bardzo spodobała się wizja łapania niechcianych koszmarów i również zażyczył sobie łapacza ;-) Tak więc na jednym się nie skończy. Już nie mogę doczekać się wizyty w pasmanterii :-D












23 sierpnia 2015

Naleweczka wiśniowa i tort wiśniowo-czekoladowy

Dzisiejszy post będzie nietypowy, bo pełen słodkości. Nie jestem żadnym mistrzem cukiernictwa, ale są pewne rzeczy, które wychodzą mi całkiem nieźle. Piekę raczej okazjonalnie - moim guru jest moja Mama, która eksperymentuje co weekend i podrzuca nam swoje wypieki, więc gdybym i ja miała piec, kto by to wszystko mógł pochłonąć? Czasem jednak mnie nachodzi wena i uprzedzam ją od razu, że tym razem to ja przyjdę ze słodkościami. I tak było właśnie w ten weekend.

Okazją do tego są moje urodziny, które wypadają już za parę dni - to mi przypomina zawsze, że już jesień do nas pędzi, moja ulubiona pora roku zresztą... Zabrałam się za ulubiony tort wiśniowo-czekoladowy, a jeśli lubicie piec, na pewno ucieszy Was ten wpis, bo przepis podaję poniżej.

Podobno najpyszniejsza jest masa z jajek ubijanych na ciepło - no cóż, ja lubię ułatwiać sobie życie, więc tym razem wykorzystałam gotową masę czekoladową. I poszalałam jak nigdy z wszelkimi dodatkami Dr Oetkera, w końcu osiemnastkę ma się tylko raz! ;-) Z rozpędu upiekłam też muffinki, szybko udekorowałam różowym lukrem, perełkami i motylkami - trzeba było widzieć minę dzieciaków na widok tych babeczek!

Do naponczowania tortu najlepsza będzie nalewka wiśniowa, a do polewy czekoladowej - pokrojone wiśnie z tejże nalewki. Oczywiście zamiast tego można użyć wódki i namoczonych w wódce rodzynek. Ale na przyszłość polecam zrobić do takich właśnie celów naleweczkę ;-) W tym roku już z wiśniami będzie kiepsko, ale na przyszły rok przepis się przyda.

Nalewka wiśniowa:

Płuczemy wiśnie (nie pestkujemy) i napełniamy 4-litrowy słoik, następnie wlewamy 0,5 l spirytusu oraz 0,5 l wódki. Codziennie mieszamy i potrząsamy słoikiem. Najlepiej, żeby słoik stał w ciepłym miejscu. Po 2-3 tygodniach odcedzamy alkohol do butelek, a wiśnie zasypujemy 1 kg cukru. Wstrząsamy słoikiem przez kolejne 2 tygodnie ;-) Znowu odcedzamy - ja zwykle mieszam słodki syrop z z odlanym wcześniej alkoholem - i znowu zasypujemy cukrem. Powtarzamy mieszanie przez 2 tygodnie. Powstały teraz syrop odlewam i wykorzystuję do tortów, podobnie jak wiśnie, które znowu lekko przesypuję cukrem.

Tort wiśniowo-czekoladowy:

6 jajek
12 łyżek cukru
9 łyżek mąki pszennej
2 łyżki kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 płaska łyżeczka sody
krem czekoladowy Dr Oetker
(przygotować według przepisu na opakowaniu)

Do białek dodaję trochę soli, żeby szybciej się ubiły, następnie ubijam pianę z cukrem. Do żółtek dodaję proszek i sodę, i mieszam, następnie wlewam do piany i lekko mieszam. Przesiewam do tego mąkę i kakao, i znowu mieszam. Przelewam do blaszki i ostukuję, żeby uciekły bąbelki powietrza. Piekę około 35 minut w 180 stopniach.

Polewa czekoladowo-wiśniowa:

1 czekoladę gorzką i 1 czekoladę mleczną roztapiamy w kąpieli wodnej, dodajemy 100g miękkiego masła i mieszamy z pokrojonymi wiśniami (lub rodzynkami moczonymi wcześniej w alkoholu). Studzimy.

Biszkopt dzielimy na 3 części i ponczujemy, przekładamy masą, na wierzch polewa z wiśniami. Smacznego!
Mnie już na sam widok tych zdjęć ślinka cieknie ;-)






 











17 sierpnia 2015

Blaszkomagnesy

Wpadam na szybko, żeby zamknąć temat rzeczy, które zaczęłam robić przed wakacyjnym wyjazdem. Tym razem blaszkomagnesy - powstały z resztek blaszek i magnesów, które zalegały mi w szufladzie. Zrobione na próbę, ale myślę, że powstaną takie jeszcze kiedyś, bo bardzo przyjemnie się je robi.

Obecnie zajmują mnie innego rodzaju twórcze rzeczy i nie chodzi mi tutaj o ogórkowe historie, które pojawiły się na Instagramie ;-) Coś, czego pewnie się po mnie nie spodziewacie - żadne malowanie, szycie, czy decoupage. Zaintrygowałam Was? Jeśli tak to zapraszam niebawem!

Cieszę się, że Was przybywa na blogu! Buziaki! :-)











15 sierpnia 2015

Błękitny wianek Lanarte

Ci co zerkają na mój profil na Instagramie dowiedzieli się już, że kończę pewien haft... Tak, po kilku miesiącach udało się, nie było lekko, doszłam do wniosku, że zupełnie nie podchodzą mi kwieciste motywy... Wianek Lanarte wyszywałam Ariadną zamiast DMC, żeby było taniej, i jak zwykle kolorystykę dopasowywałam sama na podstawie palety kolorów DMC i w pasmanterii - jakoś nigdy nie odpowiadała mi kolorystyka proponowana przez liczne dostępne w necie przeliczniki. Wianek wyszyłam z myślą o powieszeniu w wyremontowanym salonie, na razie nie zamierzam go oprawiać, bo nie wiadomo, czy coś innego mi do głowy nie przyjdzie ;-)

A teraz nastąpi ten moment, który lubię najbardziej - przycinanie kanwy i kompletowanie muliny do nowego haftu :-D

Długo się zastanawiałam, co wyszywać w następnej kolejności. Przeszukałam internet wzdłuż i wszerz, i może źle szukam, ale oprócz zielnika V. Enginger nic szczególnego nie wpadło mi oko. Mimo to zdecydowałam się pozostać przy mojej ulubionej serii Claytona, a co to będzie - za jakiś czas się przekonacie :-)













12 sierpnia 2015

Pourlopowo...

Śmiało mogę powiedzieć, że znad morza wróciłam do piekła. Ufff, jak tu gorąco! Przynajmniej moje nowe blaszki wpisały się w klimat, bo gdzie jak nie w łazience pod zimnym prysznicem jest teraz najprzyjemniej? ;-) Tak, tak, dalej męczę te blaszki, co ja poradzę, że lubię je robić? Zaczęłam przed urlopem, teraz kończę, choć prawdę mówiąc nic mi się kompletnie nie chce, rozleniwiłam się. W głowie siedzą prace do skończenia i nowe projekty, a ja czekam na jakiś zastrzyk energii.

Przynajmniej pogoda nam się udała, choć nad morzem wysoka temperatura aż tak nie doskwiera, momentami było mi wręcz zimno :-P Uwielbiam zachody słońca nad morzem, każdy jest niepowtarzalny, spójrzcie na fotki!  My akurat nie wyruszaliśmy w tym roku poza zachodnią plażę, odpuściliśmy latarnię, rejsy statkiem i snucie się po promenadzie, bo ileż można, w końcu w Kołobrzegu byliśmy już chyba piąty raz (pora zmienić lokalizację ;-)). Dlatego zachody słońca były dla nas główną atrakcją ;-)

Będąc w Kołobrzegu nie mogłam nie odwiedzić słynnej hurtowni z pierdółkami i tym sposobem zamiast muszelek przywiozłam wazonik i dwie ściereczki kuchenne. "Drzewo do lasu wozi..." - skwitował mój M. Wpadajcie do mnie na Instagram, żeby być na bieżąco :-)
















Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...